Nie było mnie ostatnio ani tutaj, ani u Was na blogach...nie miałam na nic czasu, ba...nawet siły...
Wszelkie choróbska zaatakowały nasz dom.
Najpierw ja przez trzy dni czułam jakby mnie TIR potrącił...wszyskie mięśnie bolały, każda kostka...nawet temperatura trochę podskoczyła, ale jakoś przy pomocy dostępnych medykamentów udało mi się wrócić do normy.
Niestety chłopcy znów mi się pochorowali, zaraz po urodzinach...najpierw Mikołaj zaczął strasznie kaszleć i smarkać, a po 3 dniach i Meteusza to samo wzięło...wizyta u pediatry pokazała zapalenie krtani, antybiotyk i kinieczność wzięcia na nich opieki na 8 dni. Leki się proaktycznie skończyło, ale rewelacji nadal nie ma.
Najgorzej jednak było z córką...od soboty bolał ją brzuch, wymiotowała, nic jej nie pomagało...ani żadne leki przeciwbólowe, ani rozkurczowe, ani ciepłe okłady...nic!
Osoby, które mają dzieci wiedzą jaki człowiek może czuć się bezsilny gdy widzi jak dziecko cierpi, a nam zwyczajnie skończyły się pomysły jak mu ulżyć...jednym słowem bezradność...
Jedna wizyta na pogodtowiu o 1 w nocy nic nie pomogła...pani doktor nic nie stwierdziła i dodała tylko jak mamy wątpliwość to mamy jeechać do innego miasta na chirurgię dziecięcą.
Stwierdziliśmy, że skoro lekarz nie widzi zagrożenia, to wracamy do domu.
Niestety kolejnego dnia po małej poprawie samopoczucia z rana, koło południa znów bóle wróciły.
Pediatra w przychodni stwierdził, że to może od pęcherza, dał skierowanie na badanie moczu...ale wyniki miały być dopiero następnego dnia wieczorem. W domu znów były wymioty, płacz do wieczora...w domu byłam sama z dziećmi (mąż w pracy), ale stwierdziłam, że dłużej czekać nie będę...jedziemy na pogotowie do szpitala specjalistycznego na tzw. sort dziecięcy.
Nie znam za bardzo miasta, ciemno jak w beczce (godzina 20) a ja wsiadam w samochód z dzieckiem i jadę.
Błądziłyśmy strasznie, nawet miałam chwilę zwątpienia czy wogóle trafimy, ale jakoś po godzinie kluczenia dotarłyśmy na miejsce.
Na miejscu przyjęto nas bez problemu, zbadano, wyłuchano. Z uwagi na jej ciągłe wymioty odwodniła się bidula i lekarz pomimo braku wyraźnych wskazań po badaniu usg zdecydował że Maja zostaje w szpitalu. Płacz...8 latka ma zostać w szpitalu...sama na noc, bo ja musiałam wracać do chłopców, którzy chwilowo zostali z dziadkiem.
Była dzielna...spędziła tam dwie noce, w dzień przyjeżdzaliśmy. Dostała kroplówki, zrobiono wszelkie badania, ale nic nie wykryto (było podejrzenie zapalenia wyrostka).
W środę pozwolono wyjść do domu. Dziś byłyśmy na kontroli i lekarz powiedział, że jest o.k.
Dziś już więcej jadła i nie mówiła, że brzuch ją boli...nie jadła praktycznie 4 dni, więc żołądek chyba skórczył się do rozmiarów orzeszka.
Ja padam ze zmęcznia i w końcu wszystkie napięcia i stresy ostatniego tygodnia ze mnie zeszły...wczoraj miałąm jakie zakwasy jakbym maraton przebiegła, dziś już jest o.k.
Jestem 2 kg lżejsza i pewnie kilka wrzodów żołądka więcej, ale żyję i w końcu mogę odetchnąć.
Życie rodzica bywa stanowczo za bardzo stresujące...u mnie stresujące potrójnie.
**
Za chwilę święta, a ja marzę żeby był już styczeń.
Nie czuję magii świąt, pogoda iście wiosenna, dziś było +12, deszcz i dość silny wiatr.
Pewnie to ostatni wpis na blogu w tym roku, bo robótkowo nic u mnie się nie dzieje...nie mam na to czasu, ani nawet chęci. Mam nadzieję, że nadchodzący Nowy Rok będzie lepszy i bardziej owocny w robóki.
***
Chciałam Wam życzyć na te nadchodzące Święta Bożego Narodzniea przedewszystkim zdrowia,
bo jak ono dopisuje to i inne ważne dla Was sprawy również się powiodą.
Wesołych Świąt!
Zdjęcie zaczerpnięte z internetu.